Pan
 X wędrował wzdłuż Odry niespiesznie, mimo nadciągającej burzy i 
zbliżającej się nocy, która powoli i konsekwentnie zacierała różnice 
pomiędzy konturami budynków a granatowiejącym niebem. 
To powoli była 
czerń, nie granat. 
Pan X nie przejął się tym zbytnio i szedł dalej przyglądając się stalowym pobłyskom odbitego księżycowego chłodu na coraz bardziej niespokojnej wodzie. Delektując się narastającą ciszą stygnącego wieczornego miasta, celowo odchodził od ciągle niespokojnych ulic i obrał kierunek: katedra i ogrody nadodrzańskie – niewielkie, ale skutecznie odpychające nachalny zgiełk.
- To był kiedyś alumnat – pomyślał, przyglądając się w zadumie niewielkiemu wzniesieniu tuż przed nim.
Ruszył
 dalej i w tej samej chwili niebo rozdarło światło gigantycznej 
elektrycznej iskry. Suchy trzask i głuchy grzmot zdominował całą 
przestrzeń nad miastem. Duże krople deszczu zaczęły powoli bombardować 
okolicę. Pan X przyspieszył kroku.
- Mogę znieść ciemność, niekoniecznie deszcz – mruknął do siebie.
W
 tym samym momencie niebo po raz kolejny rozjarzyło się dramatycznym 
światłem. Ostre wieże katedry odcięły się na ułamek sekundy od 
wszechogarniającej smolistej ciemności. Zaczęło coraz bardziej padać. 
Woda z nieba nie pożałowała ani masy, ani energii, aby ubranie Pana X 
błyskawicznie ciężko nasiąkło lodowato zimną wodą. Pan X zdecydowanie 
przyspieszył kroku. 
Po
 kolejnym uderzeniu pioruna zaczął biec, przymykając powieki, jakby 
chciał przynajmniej oczy uchronić przed deszczem. Biegł zupełnie bez 
sensu dookoła katedry, szukając otwartych drzwi. W pewnym momencie 
zmienił kierunek. 
Dwoma
 susami przebiegł na druga stronę kamiennej jezdni i wpadł wprost na 
stary portal. Drzwi zakurzone, zamknięte w kamiennej ramie ościeży, 
zwieńczone gzymsem. Stanął jak najbliżej skrzydła, opierając się o nie 
plecami. Chciał wejść w głąb wnętrza, którego strzegły drzwi. Marzł 
coraz mocniej, w miarę, jak ulewa stawała się intensywniejsza. Zaczął 
bezwiednie tłuc pięściami w drewnianą przeszkodę. Odpowiadał mu głuchy 
odgłos pustej przestrzeni po drugiej stronie. 
Wtem
 masywne drzwi otwarły się gwałtownie. Prawie wpadł do środka, 
wepchnięty wiatrem i ulewą. W pierwszym momencie oślepiło go światło we 
wnętrzu, chociaż nie było zbyt intensywne. Jego wzrok zatrzymał się na 
ciemnej plamie, stojącej na wprost. Przez chwilę z trudem rozpoznawał w 
niej ludzką postać. Człowiek przed Panem X, odziany w sutannę, chłodno 
spojrzał na  nieproszonego gościa. 
- Słucham pana – głos zabrzmiał obco, nienaturalnie, potężnie i bezdźwięcznie zarazem.
Pan X rozejrzał się spłoszony. 
- Przepraszam, to nie było celowe, ale… 
Zanim
 skończył, człowiek z koloratką o nieprzeniknionym obliczu, odwrócił się
 i - ignorując całkowicie wyjaśnienia Pana X – zniknął w sąsiednim 
pomieszczeniu. 
Pan X zdezorientowany, rozejrzał się niepewnie po wnętrzu, w którym pozostał sam. 
Obszerne
 pomieszczenie z gotyckim sklepieniem wspartym na jednej kolumnie, 
światło pochodziło ze świec zostawionych na stalowych wysokich 
świecznikach. Blask żółto – białych płomieni błądził po ścianach 
komnaty, ujawniając kształty kamiennych żeber, detali zworników i 
wykończeń okiennych otworów. Pan X stał przez chwilę bezradnie, by za 
moment ruszyć w ślad za tajemniczym gospodarzem. 
–
 To chyba budynek kapituły – pomyślał, przypominając sobie przez moment 
sylwetkę obiektu starej, jakby chylącej się ku katedrze, wieży. 
Otworzył
 drzwi – ukazało się drugie pomieszczenie, pozbawione okien, wyłożone 
ciemną boazerią. Ze ścian spoglądały surowe twarze z portretów 
porozwieszanych wokół. Na środku sali stał wielki stół z ustawionymi na 
nim sczerniałymi świecznikami. Tańczące płomienie zapalonych świec 
odsłaniały podobizny kolejnych postaci w sposób, który sugerował ich 
ożywienie. 
Nagle
 jakby silny podmuch wewnątrz budynku zgasił światło. Zapanowała 
całkowita ciemność, nie dobiegał znikąd żaden dźwięk. Pan X skupił się 
przez chwilę. Przed momentem była burza i deszcz, a tu cisza - i tylko 
ostry zapach smoły i spróchniałego drewna. Cofnął się, próbując w 
ciemnościach odszukać wyjście. Powoli pod stopami znalazł nierówną 
posadzkę pierwszego pomieszczenia. Zapach stał się bardziej wilgotny, 
jakby deszczowy, jednak z domieszką nieznośnej słodkawej woni, która 
coraz intensywniejsza, coraz bardziej drapieżna, drażniła nieznośnie 
nozdrza. Pan X poczuł, że pod stopami znajduje się coś lepkiego i 
gęstego, jakby rozlany olej. Obrzydliwa ciecz o słodkawym zapachu brudzi
 mu mokre ubranie.
- Jeszcze to – mruknął – obrzydliwość.
Po
 chwili udało mu się wydostać kolejnymi, tym razem zewnętrznymi, 
drzwiami. Szarpnięcie ciężkiej klamki i pierwszy oddech, świeże 
powietrze i woda. Na wprost ciemna sylwetka katedry, ulga, odrobina 
światła, pochyla się, dotyka cieczy, która okleiła mu spodnie i widzi ku
 swojemu przerażeniu krew! Mnóstwo krwi wokół siebie! Strach zabiera mu 
oddech! Rzuca się do ucieczki na wprost zupełnie nie wiedząc, gdzie 
biegnie, w głąb szalejącej na zewnątrz nawałnicy.
Pierwszy oddech, poranek, Pan X gwałtownie usiadł na łóżku, zlany potem. 
-
 Co się dzieje?! To był jakiś makabryczny sen?! - rozbity i 
rozkojarzony, trzęsącymi się rękami dotknął rozrzuconego w nieładzie 
ubrania. Mokre, brudne, poplamione czymś na kształt oleju. Zbliżył to do
 twarzy – słodki, mdlący zapach! 
Pan
 X stanął przed ciężkimi drzwiami furty seminarium duchownego. Zmięty, 
blady, nieogolony – nie wzbudzający zaufania. Furtian – dyżurny kleryk –
 spojrzał na niego podejrzliwie.
- Chleb rozdajemy po dziesiątej – warknął.
Pan X spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Ja, ja – zaczął się jąkać – w sprawie krwi…
- Że niby co?!
- Przepraszam…
Kleryk aż zszarzał ze złości. Nie dość, że jutro egzamin, to jeszcze ten obdartus! 
– Może pan już iść i przyjść o dziesiątej! – powiedział stanowczo i głośno.
Wtem drzwi się otwarły i powoli zza ich masywnych skrzydeł wychynął ksiądz profesor. 
Jego
 łagodna, pochylona postać nakłaniała do ciszy. Kleryk zamilkł, a Pan X 
odwrócił się do profesora i delikatnie chwytając za ramię, zatrzymał go.
 Profesor z lekkim zdumieniem uniósł brwi. Jego mądre, przenikliwe oczy 
spojrzały na Pana X.
-
 Księże profesorze! Znam księdza. Rozmawialiśmy po wykładzie. Proszę 
księdza, nie wiem co robić!! Chyba muszę iść na policję! – zachłysnął 
się Pan X.
Profesor pokiwał głową ze zrozumieniem. 
- Czy jesteś pewny, synu, że wszystko jest takim, jakim tobie się wydaje ?…
Natarczywy
 dźwięk dzwonka wytrącił Pana X z odrętwienia. Od tygodnia żył w 
napięciu, tłumaczył wszystkim napotkanym osobom, co się zdarzyło 
pamiętnego wieczoru podczas burzy, i nikt nie był w stanie go przekonać,
 że drzwi frontowe kapituły pod diecezjalnym herbem nie są otwierane od 
miesięcy. 
Znów dzwonek, szarpnięcie zamka, dwie postacie w głębi korytarza. 
– Pan X? – spytał niższy, przed nimi błysnęły policyjne odznaki w wyciągniętych dłoniach.
- Jak dobrze, że panowie przyszli! Czekałem, proszę wejść!! 
-
 Nie, nie, dziękujemy, panie X. Proszę wybaczyć, ale pańska historia 
jest mało wiarygodna i czy mógłby pan przestać niepokoić naszych 
szacownych kapłanów?
- Ale panowie, tłumaczyłem, krew!!
- Proszę pana, krew zbadaliśmy – należy do pana.
Opowiadanie to zostało opublikowane na łamach Dolnośląskiego Magazynu Społeczno-Kulturalnego ROBB+MAGGazin, w numerze 12/2016.
Opowiadanie to zostało opublikowane na łamach Dolnośląskiego Magazynu Społeczno-Kulturalnego ROBB+MAGGazin, w numerze 12/2016.